Diabeł zazwyczaj mieszka w szczegółach. Mieszka, ponieważ ludzie porwani przez najróżniejsze idee mające świat uczynić lepszymi, niewiele uwagi zwracają na związane z nimi drobiazgi. Tak też było jeszcze czas jakiś temu, gdy światły obóz przodujących narodów w herbie swym pysznił się wieńcami z dojrzałych kłosów zbóż. Uważne oko dostrzegało jednak, iż owe dumne snopki, pomimo wszelkich atrybutów obfitości, wykonane były bez użycia choćby kawałka sznurka, w kupie zaś wszystko trzymało się, jakimś cudem, tylko dzięki spętaniu całości grubymi zwojami czerwonego sztandaru.
Sytuacja była o tyle dziwna, iż jednocześnie za wzór cnót obywatelskich stawiano nam - hodującego owo zborze chłopa - w siermiężnej, przepasanej powrozem koszuli, który ucieleśniając siły konieczności dziejowej, dyktować miał ton przyszłemu społeczeństwu. Tymczasem jednak, chłopu temu już nie tylko złotego rogu, ale nawet i sznura do portek, tudzież snopowiązałki zwyczajnie brakowało.
Ale takie właśnie były sprzeczności komunizmu. Systemu, w którym słowa oznaczały zazwyczaj swoje własne przeciwieństwa, obfitość powszechna była tylko na propagandowych plakatach, w życiu zaś permanentnie występowały przejściowe niedobory, które stały się w końcu tak wielkie, iż nie tylko towarów, ale nawet pudełek i etykiet dla nich było za mało. Szans na przeniknięcie owej enigmy nie miał już ani agent wrogiego wywiadu, ani nawet miejscowy Kowalski kuty w kolejkach na cztery nogi.
Kiedy więc wracał on do domu po udanych zakupach, na których „upolował” namiastkę czekolady w postaci wyrobu czekoladopodobnego o smaku margaryny, w opakowaniu z tekturek od papierosów z napisem „Sport”, który to nabył, realizując kartki na alkohol... to związany tym faktem błogostan zakłócała mu niestety, serwowana zewsząd na schizofrenicznicznym, czerwonym tle informacja, iż czeka go jeszcze 1000 lat podobnego „dobrobytu”.
Niewiele lat później Imperium Bez Sznurka na szczęście upadło - co też dziwić nas nie powinno, jeśli wspomnimy, iż znane są z historii przypadki, kiedy imperia upadały nawet z powodu braku gwoździa - upadło i nastały po nim czasy, gdy wszystkiego jest wbród, pudełek zaś nawet jakby więcej niż potrzeba.
Każdego, kto zaznał absurdu opakowań zastępczych, cieszy ów powrót do normalności. Kolorowe kartony, zdjęcia produktów, wyczerpujące informacje. Producenci, nauczeni błędami poprzedników, projektują z rozmachem. Paczka czipsów dwukrotnie przerasta objętością swoją zawartość. Buteleczka kremu czterokrotnie. Zaś by w pełni adekwatnie wyrazić ważkość treści zawartej na kilku płytach CD (tudzież pomieścić ich czterocyfrową cenę) potrzeba zaś już pudła, w którym spokojnie pomieściłaby się nawet czterotomowa encyklopedia marketingu.
***
Na opakowaniach oszczędzać nie wolno. Rzeczone już czipsy wyznaczają tu pewien szerszy trend, od około dekady niezachwianie trzymając tą samą linię i cenę. Jedynie informacja o ich masie wywędrowała jakoś wstydliwie na tylną stronę obwoluty, podobnie jak w przypadku top modelek, kurcząc się stopniowo z początkowych 100 gramów, do 95, 90, 85... Ekstrapolując obecne trendy, podejrzewam, iż producenci dążą tu perspektywicznie do zmiany ich wizerunku z niezdrowych i tuczących na elitarny produkt kategorii „light”.
Ale takie są zdrowe mechanizmy kapitalizmu. Myli się jednak, kto sugeruje, iż on również załamie się - najpewniej w dniu, w którym „nadmuchane” pudełka zaczną zawierać w sobie jedynie wielkie Nic. Nieistniejące fizycznie dobra już dziś „opakowuje się”. Podręczniki reklamy uczą zaś, by w miejsce materialnych towarów sprzedawać raczej związane z nimi emocje. Nawet usługi serwuje się w paczuszkach o właściwych im kolorach kartonu: złoty, srebrny, platynowy, shining diamond super premium...
Najciekawiej wygląda to w przypadku tak zwanych pakietów hostingowych. Na monitorze przed swoim nosem widzę oto - wygenerowane komputerowo - „zdjęcia” nieistniejących w rzeczywistości pudełek „zawierających” w sobie - pozbawioną fizycznej postaci - usługę udostępnienia miejsca na serwerze. Taki elektroniczny pojemnik na internetową winietę mojej wirtualnej firmy. Jeśli dodać do tego, iż zamierzam na niej sprzedawać SMS-owe kody dostępu do artykułów opisujących ramy prawne ochrony dóbr niematerialnych, to myślę, iż długie lata dobrobytu w obecnej sytuacji mam już zapewnione.
Na niegroźne fanaberie Warhola serwującego niegdyś puszki po zupie pomidorowej jako sztukę samą w sobie, spoglądać dziś mogę już nawet z pewną wyższością.