Robota w dziale marketingu to czasami cholernie niewdzięczne zajęcie. Kiedy pomyślę sobie, że przez ostatnich dziesięć lat żarłam się jak lwica o stanowisko na miarę własnych ambicji po to tylko, żeby wymyślać teraz bajki o darmowych minutach dla ludzi, którzy nawet w dobre wróżki już nie wierzą, to z rozrzewnieniem zaczynam wspominać czasy, kiedy pracowałam jeszcze jako hostessa.
Wszystko było wtedy jakieś znacznie prostsze. Rynek młody i chłonny, ludzie bardziej ufni, a kupujący wpatrywali się urzeczeni w informację, że u nas o 30% więcej niż u konkurencji, z którą to grzmocąc obcasami, obnosiłam się dumnie dookoła stoiska na firmowym t-shircie. Później niestety stwierdziłam, że ten roboczy uniform robi się dla mnie coraz bardziej ciasny i zamarzyłam o czymś większym. Tego zresztą, co wkrótce zaczęła pokazywać konkurencja, wymachując klienteli przed nosem rozwiązaniami rodem z „silikonowej doliny” i tak nie miałabym już szansy przeskoczyć. Skończyły się zatem beztroskie czasy, kiedy płacili mi za same słodkie... oczy.
***
Przetarłam zmęczone i mało już chyba dzisiaj powabne oczka, wracając od wspomnień do ekranu laptopa. Jacek momentalnie zwalił mi się na głowę, jakby dybał tylko na tę chwilę i zaczął nawijać coś o konieczności sprawdzenia, czy nasza sofa nadal poprawnie działa. Odpowiedziałam mu machinalnie, wpatrując się w rozgrzebane opracowanie.
- Film? - zagaił niepewnie.
- Potem, za kilka godzin. Muszę to skończyć.
- To może chodźmy na pizzę? Przewietrzy ci się w głowie i w ogóle...
- Sorki, nie dzisiaj - odpowiedziałam, całując go w czoło po czym odgoniłam ze śmiechem dłonią.
Dał mi spokój, ale chyba się obraził, bo słyszałam, jak burczy coś pod nosem, niczym rozsierdzony szerszeń. Jutro spróbuję mu to wynagrodzić. Dzisiaj, już trzeci dzień z rzędu, próbowałam przygotować ofertę konkurencyjną wobec... no właśnie, cholera jedna wie wobec czego.
***
TPSA ogłosiła ostatnio triumfalnie rozdzielenie Neostrady od usług telefonicznych. Rozdzielenie wymuszone na niej w praktyce karami Urzędu Komunikacji Elektronicznej, ale niech im będzie. Później podała cenę za utrzymanie tak rozdzielonego łącza szacowaną na 36,60 zł brutto i w tym momencie zaczęłam rozumieć, na czym ów odtrąbiony przez tepsę sukces polegał - w końcu to tylko 10 zł mniej niż abonament telefoniczny, od którego tym sposobem mogę się wreszcie uwolnić. Wedle przedstawionych wyjaśnień opłata powyższa pokrywa koszty konserwacji linii abonenckiej. Żeby było jednak zabawniej, analiza cennika ujawnia, iż koszt utrzymania tych samych drutów wynosi już tylko 25 zł w przypadku, gdy zamiast pakietów internetowych płyną nimi zwykłe rozmowy głosowe. Najwidoczniej nadmierny ruch elektronów w kablach przegrzewa komuś zwoje mózgowe.
Oczywiste, że szarpiąc się z takimi absurdami, Europy prędko w teleinformatyce nie dogonimy, Anna Streżyńska z UKE zapowiada zatem nałożenie na dominującego operatora kolejnej kary, tym razem rekordowej wysokości 350 mln zł, żądając zrównania owych opłat. Żeby było jednak zabawniej, Komisja Europejska oświadcza jej, iż wedle praw UE państwowy regulator nie posiada takich uprawnień. I jak w takich warunkach, bajerować tych biednych ludzi, że u nas dostaną więcej i taniej? Chyba też się w końcu przestanę przejmować i zacznę pleść, co mi akurat ślina na język przyniesie.
Sprawdzałam już nawet ostatnio, czy jeszcze tak potrafię. Wkrótce po ogłoszeniu prasowych rewelacji o promocyjnym powiększeniu transferów dla większości użytkowników Neo zadzwoniłam na infolinię i udając komputerową blondynkę zamęczałam konsultantów pytaniami o szczegóły rzeczonej promocji. Bardzo uprzejmi panowie zgodnie potwierdzali, że już wkrótce dostanę dwa albo i trzy razy większy transfer niż dotąd. Ucieszona tym faktem, choć nieco zmęczona półgodzinnym udawaniem idiotki, jeszcze tego samego dnia wysmażyłam szkic konkurencyjnej oferty dla naszej własnej firmy. Jak prawdziwa kretynka poczułam się jednak dopiero następnego dnia, kiedy wszystkie serwisy podały, że żadnej takiej promocji w TPSA nie było i ze względów technicznych nigdy nie będzie.
***
Powiodłam bezmyślnie wzrokiem po naszym mieszkaniu. Jacek pisał coś, waląc w klawiaturę z taką siłą, jakby była jego osobistym wrogiem.
- Złożymy rezygnację z połączeń głosowych? - zapytałam, chcąc odegrać się jakoś na wrednym monopoliście.
- I bez tego mamy już ciche dni - odparował, nie patrząc nawet na mnie.
Posłałam w diabły zapewnienia, że u nas będzie 30% gratis wraz z problemami wszelkich wysokich komisji. Ruszyłam szanowne siedzenie i stanęłam za plecami swojego faceta w momencie, gdy właśnie sortował odebraną pocztę. Co ciekawe, zamiast wykasować jednak kolejnego spama, wpatrywał się jak urzeczony w figlarne „1ncrease y0ur 5ize” ozdobione rzędami niebieskich pastylek.
- Aż tak się boisz, że zmienię operatora? - zażartowałam.
- Bo ja wiem... może inni mają większy transfer.
- Nie tylko transfer się liczy głuptasie - szepnęłam, wlokąc go w stronę zapomnianej sofy.
- A co jeszcze? - ożywił się.
- No... jeszcze miesięczny limit pobrań, bezawaryjny czas on-line i żeby nie gadał jak potłuczony.
- Żeby co? - wytrzeszczył się na mnie.
- Nieważne - wymamrotałam, zamykając mu usta.